13 grudnia 2015

Panda

Witam serdecznie w kolejnym poście! Niedawno ktoś mi zasugerował, żeby napisać w końcu o czymś radosnym. Pomyślałem - w sumie, przydałoby się. Przez cały tydzień myślałem o czym by tu napisać. Niestety, nic mi do głowy nie wpadło, co nadawałoby się do szerszego upublicznienia.
Dzisiaj tak sobie siedziałem lecz nie myślałem już nad tematem notki. W końcu wpadło mi coś .. tytuł może wydawać się dziwny. Chyba, że ktoś słucha rekolekcji adwentowych o. Szustaka, to ewentualnie domyśli się o czym to będzie.

Dzisiaj (albo wczoraj, bo nie wiem kiedy ukarze się post) .. w sumie najbezpieczniej będzie, że w niedzielę... no więc wtedy przeszedł mi przez myśl pewien wątek. Jestem trochę jak tytułowa panda. Dlaczego? Już wyjaśniam. Pandy to bardzo milutkie zwierzątka, jednak jest ich bardzo bardzo mało na całym świecie, a właściwie tylko w Chinach. Z racji tego, każdą jedną dzieli dosyć duża odległość. Przez to są bardzo samotne.
No i tutaj dochodzimy do sedna. Chyba każdy z nas potrzebuje kogoś, kto pomoże w trudnych chwilach, pogada, po prostu pobędzie z Tobą. Jednym słowem prawie każdy potrzebuje chociażby przyjaciela/przyjaciółkę. Kiedyś pisałem, że takowych "posiadam". Niestety, wszystkie osoby, na których mi zależy mieszkają tak daleko, że spotykanie się z nimi na co dzień jest niemożliwe.

Ma to swoje plusy i minusy, chodź zdecydowanie więcej tego drugiego. Moi przyjaciele są cudowni i uwielbiam ich. Jednak czasem brakuje osoby, która byłaby "tutaj". Może to wynikać z mojej nieśmiałości - tak jestem nieśmiały i wiele osób mi w to nie wierzy. Niestety to jest najprawdziwsza prawda. Po prostu gdy nawet jakaś dziewczyna zwróci moją uwagę, to po prostu nie potrafię zagadać .. w tym zazdroszczę dziewczynom, że nie muszą się starać o chłopaka, tylko czekać na jego ruch. Przynajmniej tak powinno być. Oczywiście nie jest to aż tak paraliżujące lecz zagadam i tak dopiero po jakimś czasie.Chociaż coś.

Także jak mówiłem, przyjaźń jest wspaniałą rzeczą, jednak człowiek od czasu do czasu potrzebuje jednak bliższego kontaktu z tą osobą. Tak chyba ma praktycznie każdy. No i ja jestem jak taka panda. Ten misio ma bliskie "osoby" ale są one daleko, w okolicy zaś nie ma prawie nikogo. Dlatego utożsamiam się trochę z tym zwierzątkiem.
Jednak zawsze powinniśmy się cieszyć z tego co mamy, co posiadamy i ja właśnie to robię! Mówi się trudno i trzeba żyć dalej tak jak gdyby nigdy nic. W sumie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden powód .. mianowicie czasem po prostu nie mam ochoty na nowe znajomości, może również dlatego. Taki okres mam w sumie od czasu wydarzeń opisanych ostatnio.

Ogólnie post może się podobać lub też nie, bo nie zawiera on jakichś porad czy uwag jak zdążyłem Was do tego przyzwyczaić. Czasem jednak musi być coś odmiennego. Od razu dziękuję za każdy pozytywny, a także negatywny komentarz! Tych drugich na razie nie ma, więc tym bardziej się cieszę.
Na koniec zapraszam na aska, którego założyłem właśnie dla Was. Standardowo zapraszam także z każdym problemem czy też inną sprawą na maila: cisekblog@gmail.com

Do następnego razu!

~ Cisowsky


29 listopada 2015

Miłość

Siemanko! Zgodnie z zapowiedziami, dzisiaj będzie post na temat miłość. Moja fanka słusznie zauważyła, że po poście o rozstaniach powinien też znaleźć się temat niejako z tym związany.
Nie powiem, że jest to dla mnie błahostka. Ciężko jakoś pisać mi o tym. Może dlatego, że miłość jest w moim życiu prawie nieobecna. Może dlatego, że nie rozumiem do końca kiedy jesteśmy w kimś zakochani. Przyznaję się bez bicia. Szukałem definicji na necie lecz to wszystko wydaje się takie oczywiste, a w rzeczywistości tak nie jest, przynajmniej dla mnie. 

Natasza, bo tak ma na imię w/w osoba, trafiła w sedno, gdyż był to bardzo dziwny dla mnie okres, a właściwie kilka dni. Poznałem pewną dziewczynę, przez neta, jakże by inaczej. Fajnie się pisało.. zeszło na tematy miłości itp. Czy ma chłopaka/chciała by mieć.. standardowy zestaw pytań. Po przejściu na priv pisałem, że trochę brakuje kogoś bliskiego.. ona opowiedziała mi historię pewnej pary, która zachowywała się jak w związku lecz nie było uczucia pomiędzy nimi. Jednak po jakimś czasie zakochali się w sobie. 
Wtedy, najprawdopodobniej pod wpływem emocji związanych z brakiem drugiej osoby, pomyślałem "czemu nie". Opowiedziałem o tym przyjaciółce.. nie wierzyła mi co zrobiłem. Nie poznała osoby, która zawsze podejmuje rozważnie każdą decyzję. Przecież bez miłości nie można być w związku.. miała rację. Druga przyjaciółka mniej więcej napisała mi to samo. Załamałem się. Powoli zacząłem wszystko sobie układać i dotarło do mnie co ja zrobiłem. 

Przemyślałem i przeprosiłem.. czułem się podle ale wiedziałem, że ja w takim związku żyć nie potrafię. Jak dla mnie pary, które decydują się na tzw. "związek na odległość"  muszą na prawdę być mocno zakochani i mieć pełne zaufanie do siebie. Jest to godne naśladowania, gdyż nawet w normalnych związkach tego czasem brakuje. 

To uczucie jest wszechobecne. Czasem ma się wrażenie, że cały świat wypełnia miłość, a Ty nadal sam/sama. Definicji jest wiele, to poświęcenie drugiej osobie, bycie przy niej w trudnych momentach, wspieranie, robienie wszystkiego pod tą jedyną/tego jedynego, spełnianie wszystkich próśb, zgadzanie się z jej zdaniem nawet wtedy, gdy nie ma racji... każdy to wie. 
Niestety w moim przypadku nie jest tak łatwo. Pomimo tego, że to wszystko robiłem to po prostu nie czułem miłości. Teraz rodzi się pytanie w mojej głowie: Czym jest miłość ? 

Gdybym ja miał odpowiedzieć na to pytanie, posłużył bym się cytatem św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (przepraszam za jakość fotki ale nie mogłem znaleźć całego fragmentu na obrazku, a wstawienie tekstu zajęło by połowę tego posta) :

1 Kor 13, 4-13
Na pytanie możecie odpowiedzieć w także komentarzach no co szczerze liczę. Jeśli ma ktoś potrzebę pogadać, to zapraszam na maila: ciskeblog@gmail.com. Już jedna osoba napisała, więc chyba nie jest ze mną tak źle :)

Uwaga! Postanowiłem, również założyć aska specjalnie dla Was :3 ->> ask.fm/Cisowskyy 
Czekam na pytanka :)

To już koniec tej notki, myślałem, że będzie dłuższa. Jednak udało się w miarę sprawnie ją skrócić :)
3majcie się i do następnego posta!

~Cisowsky


Ps: tradycyjnie, yt - trochę na temat:

21 listopada 2015

Francja

To, co stało się tydzień temu, w piątkowy wieczór w Paryżu, wstrząsnęło całą Europą, a nawet i światem. W gwoli przypomnienia, 129 osób zostało zabitych przez terrorystów z Państwa Islamskiego , a blisko ponad 100 jest w stanie krytycznym. Oto żniwo 5 zamachowców, liczących na zbawienie przez Allaha.

Jest to w pewnym sensie "zapłata" za wtrącenie sie w wojnę w Syrii. Jednak czy aby na pewno słuszna? Przecież Francja i inne państwa próbują tylko doprowadzić do zakończenia tamtejszego konfliktu, gdyż drogą dyplomatyczną jest to nie możliwe. Niestety, odwet był zorganizowany w formie, której zapewne dotychczas się nie spodziewano lub nikt nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Tak czy inaczej stało się.
Odzew całego świata na te wydarzenia był ogromny. Znicze w miejscach zbrodni, pod ambasadami francuskimi w innych krajach, minuta ciszy przed meczami reprezentacji (chodź w przypadku Turcji gwizdy - w końcu tam panuje islam), a nawet Marsylianka odśpiewana podczas jednego z meczy Ligii Angielskiej - to pokazuje jak różni ludzie, rożnej narodowości potrafią zjednoczyć się, chociażby duchowo, w takich sytuacjach. Lecz wątpliwe jest to, by taki sam odzew byłby w tym samym przypadku na naszej ziemii ... ale nie o tym.

Warto też wspomnieć piękny gest naszego reprezentanta, Kamila Grosickiego, który w meczy z Czechami, po strzelonym golu, pokazał koszulkę z napisem Pray for Paris.

Koszulka Kamila Grosickiego po strzelonym golu Czechom

Tutaj chciałbym także poruszyć temat solidaryzowania się Facebook'owiczów. Była bowiem przez pewien czas możliwość ustawienie filtru na swoje zdjęcie profilowe z flagą Francji. Wiadomo - flagi państwowej używa się szczególnych okazjach. Taką szczególną okazją było także niedawno obchodzone Święto Niepodległości . Jakoś nie zauważyłem, aby ponad połowa użytkowników tego portalu ustawiła sobie flagę Polski. To tylko pokazuje jakie jest małe poczucie patriotyzmu Polaków, a jaka medialności, pogoń za tym co "fajne", popularne. Za tym co robią wszyscy na świecie. Przecież każdy tak robi, to ja też muszę.

Niestety w/w sytuacja może się także prędzej czy pózniej zdarzyć w kraju nad Wisłą. Może ale nie musi. Skąd był jeden z zamachowców? Z Syrii. Kto zmierza teraz do prawie całej Europy? Syryjczycy. Nie mówié tutaj, że kryją się wsród nich przyszli kamikadze, jednak zdrowy rozsądek podpowiada aby rozpatrzyć taką możliwość. W dodatku Ci, którzy rozpętali piekło w zeszły piątek, byli obywatelami francuskimi przez wiele lat. Nie znacie dnia ani godziny ... powtórzę, że taki scenariusz może się wypełnić ale nie musi.

Na koniec, dodam tylko - Pray for Paris!

Ps: zważając na powagę sytuacji nie dodam dzisiaj kolejnego utworu z yt :) 
Aa no i plany miały być inne lecz z uwagi na to, co się stało, trochę uległy zmianie. Następny post będzie już o temacie zapropnowanym przez fankę :) 

~Cisowsky 

11 listopada 2015

11.11.1918 r.

Z okazji tej daty obchodzimy każdego roku święto - rocznicę odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą. Niepodległość wydartą z rąk zaborców po 123 latach ich okupacji.
Co ciekawe pewnie nieliczni wiedzą, że data ta nie wiąże się ściśle z upragnioną wolnością. Na to złożyło się bowiem wiele czynników, a właściwie wiele wygranych bitew, mni. pod dowództwem dobrze znanego każdemu marszałka Józefa Piłsudskiego. Jednak data ta została wybrana nieprzypadkowo, gdyż tegoż dnia podpisano rozejm kończący I wojnę światową.

Jednak nie od zawsze dzień ten był wspomnieniem rocznicy Narodowego Dnia Niepodległości. Został ustanowiony w roku 1937 lecz zniesiony już w 1945. Przywrócone zostało natomiast w roku 1989, w którym to dokonywana była transformacja systemowa w Polsce.

Dzisiaj na słowo "Święto Niepodległości" może się kojarzyć mni. Marsz Niepodległości organizowany co roku w stolicy naszego kraju - Warszawie. Jak każdy wie nie zawsze jest tam w pełni bezpiecznie ale i tak co roku przyciąga tysiące zainteresowanych z całej Polski. Jednak atmosfery tam panującej nie zastąpi żaden sposób obchodzenia tego święta narodowego.
Sam chciałem w tym roku jechać lecz nie mogłem się zdecydować, aż a końcu było za późno na decyzję. Swoją drogą nie wiem nawet czy rodzice by mnie puścili :) Wiadomo, burdy, race etc.

Tak poza tym wracając dzisiaj z Mszy Św. za Ojczyznę patrzyłem na moje osiedle i na bloki, a w szczególności na balkony. Praktycznie z tego co zauważyłem to może co dziesiąte mieszkanie miało wywieszoną biało-czerwoną flagę. Trochę to smutne ale prawdziwe. Niektórzy ograniczają się tylko do oglądania transmisji telewizyjnej z defilady przy grobie Nieznanego Żołnierza. Takie już jest nasze społeczeństwo :)

Chciałem dla odmiany coś krótkiego dzisiaj. Następny post ukaże się już niebawem, najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu. Co ciekawe inspirowany będzie ... przez fankę! Napisała do mnie Natasza, która zasugerowała temat kolejnego wpisu. Szczerze mówiąc, to się tego nie spodziewałem! Mam nadzieję, że się nie obrazisz za użycie Twojego imienia :)
Także do następnego postu! 3majcie się! :)

~Cisowsky


Ps: może o Powstaniu Warszawskim ale tematyka w sumie zachowana :)

04 listopada 2015

Rozstanie

Siemanko! Chyba każdy z nas przeżył kiedyś tą rzecz, jeśli nie z dziewczyną/chłopakiem, to z kimś bardzo bliskim. Każdy także wie, że w takich sytuacjach najchętniej wyłączyć się na bodźce zewnętrzne, przypływające z otaczającego nas świata.
Istnieje również pewien, myślę, że można tak to określić, stereotyp związany z rozstaniami. Mianowicie tylko dziewczyny przejmują się tym, natomiast chłopacy w ogóle. Nie powiem, często tak jest ale nie zawsze. Pomimo tego, że jest to rzadko spotykana sytuacja, w której chłopak też odczuwa, w pewnym sensie, to samo co płeć piękna, to jest możliwa. Przyjęło się, że faceci po takim czymś najczęściej nic sobie z tego nie robią, a w dodatku czując się wolnymi strzelcami, prawie od razu zaczynają szukać kolejnej wybranki. Nie neguję tego, gdyż w dużej mierze jest to prawda. 

Zaraz zaraz, przecież powszechnie też wiadomo, iż to kobietom łatwiej ukazywać swoje uczucia drugiej osobie. Wywnioskować można z tego, że mężczyźni po rozstaniu najzwyczajniej w świecie ukrywają to, co w nich siedzi. Wierzcie mi drogie Panie lub nie ale u części mężczyzna tak jest! Nie myślcie sobie, że każdy z nas po rozstaniu baluje do białego rana z pierwszą lepszą dziewczyną, napotkaną w pierwszym lepszym klubie. Poza tym, może to i głupia teza ale każdy reaguje inaczej na przykre, życiowe zdarzenia, więc czemu w/w sytuacja nie może być pewnym sposobem odreagowania, zapomnienia o stracie bliskiej osoby? Ile razy zapijamy smutki, udając, że przecież nic się nie stało? 
Są jeszcze uczuciowi chłopacy, wrażliwi na rozstania itp. W dodatku także oni nie mogą zapomnieć o dziewczynie, przyjaciółce, z którą mieli utrzymywać kontakt już "na zawsze". Osobiście parokrotnie słyszałem o mojej osobie słowa, że jestem uczuciowy i to takie cudowne u chłopaka.. ale co z tego? Przecież w pierwszym momencie każdy najpierw widzi cechy zewnętrzne. Dopiero po jakimś czasie poznaje się duszę człowieka. 

No ale jak przeżyć te ciężkie chwile? Metod jest wiele jednak każdy indywidualnie powinien podejść do tematu. Rożne charaktery, rożna wytrzymałość psychiczna, odmienne postrzeganie sytuacji. To wszystko składa się na to, że tak na prawdę schemat "na wydobrzenie" nie istnieje. Jednak czasem pomóc mogą w tym osoby, które nam zostały - przyjaciele, rodzina. To oni najczęściej wspierają nas gdy dzieje się coś złego, gdy nie jesteśmy w stanie samodzielnie poradzić sobie z danym problemem. 
Warto także szukać pomocy w innych źródłach, takich jak choćby Internet. Nawet niektóre blogi są pomocne (nic tutaj nie sugeruję jakoby mój blog taki był).

Dlaczego akurat temat rozstania? Dlatego, że sam nie mogę zapomnieć o pewnej osobie, chociaż to już ponad rok. Jedni by powiedzieli, że to głupie myśleć o jednej osobie przez tyle czasu .. inni zaś, żeby wrócić do Niej. Jednak opcja druga jest tylko teoretycznie możliwa.
Jeśli macie do mnie jakieś pytania, to zostawcie je w komentarzu. Natomiast jeśli są one bardziej osobiste, to zapraszam do kontaktu mailowego: cisekblog@gmail.com. Nie gryzę! :D

Dziękuje Tobie za przeczytanie tej notki i jednocześnie proszę o opinie w komentarzu! :) Do następnego razu! 

~Cisowsky

"Związek to pracochłonne ognisko.
Zawiłość, w której chce się być blisko,
Ale miłość choć przepali wszystko,
Niepielęgnowana zamienia się w popiół."

21 października 2015

Historyjka

Siemanko! Nowy tydzień = nowy post, a przynajmniej takie są plany i jak narazie próbuje się tego trzymać. Czas zweryfikuje wszystko.
Dzisiaj konkretnego tematu właściwie nie ma, a tytuł posta przyjdzie pewnie podczas jego tworzenia. Jest tak, ponieważ chciałbym opisać i ewentualnie ocenić z mojego punktu widzenia sytuację, której odobiście parę dni temu doświadczyłem.
Więc zacznę może od sedna sprawy. Chodzi o moją, jak na razie, teraźniejszą przyjaciółkę, o której nieraz już wspominałem tutaj. To ona namówiła mnie do pisania bloga, może z powodu tego, że nie mogła już wytrzymać moim częstych wywodów myślowych :D
Poznaliśmy się przez internet, na jednym z chatów. Od razu spodobała mi się jej zwyczajność. Nie była kolejną dziewczyną, z którą trzeba się ciągle starać w rozmowie aby w ogóle ją kontynuować. Normalna dziewczyna, z którą po prostu można było najzwyczajniej w świecie pogadać. Co więcej, czasem nawet sama prowadziła rozmowę, a najczęściej należy to do chłopaka.
Nasza znajomości dość szybko się rozwijała, a po 2/3 miesiącach staliśmy się przyjaciółmi, pomimo tego, że nigdy nawet nie spotkaliśmy się poza wirtualną rzeczywiścią. Szczerze, to nie przypominam sobie momentów, w których kłóciliśmy się, rozmawialiśmy dzień w dzień i co najlepsze, tematy do rozmów się nie kończyły.

Po bodajże pół roku, może trochę więcej znalazła sobie chlopaka. Mi to osobiście nie przeszkadzało, jednak on był innego zdania. Był zazdrosny o mnie, uważał, że przyjaźń "na odległość" nie ma prawa bytu. Osobiście trochę mnie to zabolało. Dowiedziałem się o tym wszystkim w najgorszych okolicznościach. Mianowicie po tym, jak przyszła do mnie ostatnia wiadomość od Niej. Powiedziała, że nie wybaczyłaby sobie tego, gdyby to przez znajomość ze mną, straciła najważniejszą osobę w swoich dotychczasowym życiu.
Początkowo nie mogłem się z tym pogodzić, wkurzyłem się mocno na Nią, a najbardziej na jej chłopaka. Nie obyło się bez mocnych słów. Po jakimś czasie jednak dotarło do mnie, że ta decyzja była wyrozumiała. Odpuściłem.

Minęło ponad 6 miesięcy. No i przychodzi dzień, w którym po prostu napisałem do niej na asku, skomentowałem pozytywnie jej zdjęcie ze snapa. To, co później się wydarzyło, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Po krótkiej wymianie zdań ona zaczęła mówić o Nim, że jej nie wierzy, nie ufa. Pomyślałem siebie "czyli nic się nie zmieniło"... i zobaczyłem cień szansy do powrotu dawnych relacji. 
Mówiła, że na następny dzień spotyka się z chłopakiem, na najprawdopodobniej ostatnią rozmowę. To była ta chwila. Wsparłem ją i żegnając się zapytałem czy jest możliwość odbudowania tego, co było kiedyś. Odpowiedź była pozytywna, ta chwila była dla mnie niesamowicie szczęśliwa.
Próbowałem powstrzymać łzy, wmawiając sobie: "jesteś facetem czy babą?!". Po chwili jednak emocje wzięły górę - rozpłakałem się. Ze szczęścia oczywiście!
Te łzy uświadomiły jak ważna była i jest dla mnie Gabi. Myślę, że się nie obrazi o to :). Nikt wcześniej nie znaczył dla mnie tak dużo, jak ona. Następnego dnia opisała mi wszystko i powiedziała, że brakowało jej rozmów ze mną. Kolejna chwila szczęścia!

Na koniec dodam tylko, że jej były już, sam do mnie napisał. Nie wiem do końca jaki był cel ale dalej próbował wmówić mi o niemożliwości przyjaźni na odległość. Ta dość krótka rozmowa dała mi szansę poznać jaki on jest. Jak by tu powiedzieć o nim w jednym określeniu - typowy fejmik. Robił sobie dzień po tym zdjęcia z innymi laskami itp. nie przejmując się tą sytuacją. Szczerze, przypierdoliłbym mu za taki brak szacunku ale takiej okazji pewno nie będzie. Może i dobrze.

Historyjka z mojego życia dobiegła końca! Mam nadzieję, że się spodoba. Zostawcie także swoje opinie pod tym wpisem. Bardzo Was o to proszę! Z góry przepraszam za ilość tekstu ale krócej się nie dało :D

Do następnego razu! ;)
~Cisowsky
PS: Kolejny soundtrack z filmu "Do utraty sił" :)

13 października 2015

Do utraty sił

Siemanko! Poprzednio było trochę o pomaganiu, a dzisiaj z kolei o temacie niejako powiązanym, czyli wychodzeniu z trudnych sytuacji. Tytuł posta jest tutaj nieprzypadkowy, ponieważ żywcem ściągnąłem go z pewnej Hollywoodzkiej produkcji. Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, to bardzo serdecznie zapraszam i jednocześnie gorąco polecam! :) Zwlekałem bardzo długo z obejrzeniem tegoż filmu, a chciałem go ujrzeć już od momentu zapowiedzi kinowych. Z powodu braku czasu zobaczyłem go dopiero parę dni temu i nie żałowałem!

Głównym odtwórcą roli jest Jake Gyllenhaal, który zagrał Billy'ego Hope'a. Przedstawiona historia boksera, który jest na samym szczycie, może niektórych bardzo poruszyć. Jednak wszystko wali się, gdy umiera jego piękna i ukochana żona Maureen Hope (Rachel McAdams), która zostaje przypadkowo postrzelona, przy bójce z jego przyszłym rywalem, przez ochroniarza pięściarza.

Od tego momentu w życiu bohatera wszystko się wali, już nic nie ma dla niego sens bez wybranki serca. Pomimo propozycji nowych walk ze strony jego managera i promotora (Curtis Jackson znany bardziej jako "50 Cent") nie korzysta z propozycji, dochowując tym samym złożonej obietnicy zmarłej żonie, co do przerwy w sporcie.
Niestety brak uczestnictwa na ringu, współgra z brakiem dochodów. Z czasem traci fundusze na życie i luksusowa willa oraz samochody zostają zabrane przez windykatora. Wszyscy znajomi się od niego odwracają.
Niestety, decyzją sądu, nie jest w stanie zapewnić pełnej opieki swojej córce Leili (Oona Laurence) i trafia ona do domu dziecka. W dodatku odwraca się od niego i nie chce się z nim widywać. Po raz pierwszy od dawna musi zacząć zarabiać w inny sposób niż boks. Trafia do siłowni Ticka Willisa (Forester Whitaker), byłego boksera, którego kariera została zaprzepaszczona przez niby niegroźny cios podczas, jak się później okazuje, ostatniej walki zawodowej.

Znajduje tam pracę prze sprzątaniu siłowni po treningach, zyskując tym samym możliwość treningu. Po pewnym czasie Billy prosi o pomoc w powrocie do formy Ticka, który początkowo opierając się, zaczyna przemianę dawnego mistrza. Staje się on nowym człowiekiem, nie tak nerwowym i gwałtownym lecz stonowanym i panującym nad emocjami, zarówno w ringu jak i w codziennym życiu.
W końcowym efekcie, dochodzi do walki między w/w rywalem, przez którego zginęła jego żona. Tickowi udaje się powstrzymać go przed wolą zemsty i nakazuje cierpliwie zbierać punkty. Ostatecznie wygrywa nie tylko pas mistrzowski ale może także powiedzieć, że życie - odzyskuje przecież córkę.

Film, pod względem scenerii, jest bardzo dynamiczny i "idzie" za akcją, szczególnie podczas scen prosto z ringu. Jest pełen zwrotów akcji i naprawdę może się podobać, nawet najbardziej wybrednej części publiczności.
Pokazuje on, że nie ma sytuacji bez wyjścia, każdy problem można rozwiązać. Niekiedy droga jest bardzo kreta i wyboista lecz efekt końcowy wynagradza wszystko - w tym przypadku odzyskanie zaufania własnej córki. Po prostu nie należy podejmować pochopnie decyzji oraz pod wpływem emocji. Poza tym nazwisko bohatera nie jest przypadkowe, Hope z angielskiego oznacza nadzieję, nadzieję na wygranie walki.

Co prawda post przerodził się w recenzję filmową ale to nic. Przynajmniej pokazałem, że nie zawsze wstęp jest ściśle związany z efektem końcowym! :) Z góry jeszcze przepraszam za kolejną, dłuższą nieobecność lecz rok szkolny pełną parą, a pracy jest jeszcze więcej niż poprzednio.. postaram się dotrzymać obietnicy złożonej po powrocie.

Do następnego razu!
~Cisek

Ps: Mój ulubiony soundtrack z filmu wykonany przez ulubionego rapera :) Tytuł może posłużyć jako dobre motto życiowe.

30 września 2015

Łatwo, a do tego warto

Siemanko! Dwa posty wcześniej pisałem o tym, że chodź łatwo pomagać, to jednak nie zawsze nam to wychodzi.
Pomimo tego, filmik, który natchnął mnie do napisania tej notki, pokazuje, że łatwo i do tego warto to czynić. 

Ukazuje on bardzo przyjaźnie dla oka pewną zasadę, że pomoc zawsze do nas powróci. W dodatku, zarówno pomoc drugiej osobie, jak i odwrotna do tego sytuacja, wywołuje radość na twarzach ludzi.
Czasem mały gest może zdziałać naprawdę dużo, a niekiedy powróci w najmniej spodziewanym momencie. Kiedy po prostu będziemy jej bardzo potrzebować. 

Myślę, że warto poświęcić te niecałe 6 minut i obejrzeć ten krótki filmik. Nie pożałujesz :) 
Poniżej go zamieszczam .. miłego oglądania! :)
Dzisiaj tak trochę krócej, żeby nie zanudzać samymi długimi moimi dywagacjami :D

Do następnego razu!
~ Cisek 

19 września 2015

Imigranci - drugie dno

Siemanko! To trochę dziwne, że po tym, jak pisałem o pomaganiu, teraz podejmuję się głównego i gorącego tematu ostatnich tygodni - imigrantów. Jednak ktoś może pomyśleć coś w stylu "No dobra .. ale co w tym kuriozalnego? " i pewnie niektórzy takie odniosą wrażenie. W sumie się nie dziwię, bo w końcu mowa jest ciągle o pomocy skierowanej do tych osób. Niestety, to trochę mija się z prawdą.

Jak się pewnie domyślacie, albo nie .. jestem przeciwny przyjmowaniu imigrantów ekonomicznych. Kto to taki? Jest to osoba, która imigruje ze swojego kraju w celu lepszego życia, "bogatszego". Oczywiście nie wszyscy z nich to imigranci, bowiem część z nich to po prostu uchodźcy - ucieczka z kraju objętego działaniami wojennymi lub z powodu obawy o prześladowania na tle religijnym, rasowym czy politycznym.
Okey, wojna w Syrii - można zrozumieć to, że uciekają. Tylko, że większość z nich to mężczyźnie, którzy mogliby stawić czoła napastnikowi .. a oni po prostu uciekają. Gdzie ich patriotyzm? Pewnie, łatwiej uciec z kraju, niż bronić go za wszelką cenę.
Imigranci - drugie dno

No ale dobra, załóżmy, że oni by już mieszkali w Polsce. Warunki jakie mieliby dostać to bagatela 3000 € czyli 12000 zł miesięcznie na rodzinę! Przecież to skandal! Polski socjal jest o wiele, wiele niższy. Załóżmy, że przeciętna rodzina naszego państwa to rodzice i jedno dziecko. Załóżmy również, że zarabiają ok. 2500zł, co daje 5000zł na miesiąc. Trochę różnica jest. W dodatku, czemu jakieś darmozjady mają żyć tutaj dostając za darmo tyle pieniędzy, gdzie najniższa krajowa u nas to ok. 1700 zł ? W pierwszej kolejności to nam trzeba pomóc! Ja rozumiem, biedni uchodźcy, trzeba pomóc w potrzebie ale skoro oni mają dostać tyle miesięcznie, że połowa Polaków może sobie o takich kwotach pomarzyć to chyba nie w tą stronę to wszystko idzie.
Ponadto, mógłbym zrozumieć, że dostaną pieniądze i mieszkanie i niech radzą sobie dalej sami. Jednakże oni nawet nie zamierzają pracować, tylko zabierać kasę i tlen ciężko pracującym obywatelom krajów, w których będą przebywać. Dlatego nie dziwię się, że Węgrzy nie chcą ich u siebie .. zresztą jak połowa Polaków.
Trochę humorystycznie o imigrantach
Trochę humorystycznie o imigrantach
Byłbym za ich przyjęciem do Polski, gdy byłoby one uwarunkowane innymi zapewnieniami. Po pierwsze, każda osoba, która byłaby zdolna do pracy - w przeciągu 2 miesięcy, powinna znaleźć prace lub miesiąca, podjąć próbę jej znalezienia. Po drugie - mniejszy zasiłek. Żyjąc w Polsce powinni być potraktowani jak obywatele naszego kraju, więc już samo mieszkanie i 1500 - 2000 € powinno ich w pełni zadowolić, gdyż na nasze realia to i tak bardzo dużo.
Niestety, to wszystko narzucone jest z góry, czyli przez Unię Europejską. My nie mamy nic do gadania, co pokazuje choćby fakt, iż na początku deklarowaliśmy przyjęcie ok. 2 tyś. imigrantów czy jak kto woli, uchodźców. Teraz okazuje się, że jeśli nie przygarniemy 12 tyś, to będziemy płacić kary.
Poza tym dochodzą jeszcze trzy problemy. Pierwszy z nich to cel Syryjczyków. Od początku zakładają oni przedostanie się do traktowanych przez nich jak raj ekonomiczny, Niemiec. Zatem jaki sens ich tutaj trzymać jak i tak, nawet zwolennicy, w podświadomości to wiedzą? Po drugie - nie mamy żadnych informacji o tym ludziach, więc skąd mamy wiedzieć czy przypadkiem nie wpuszczamy terrorystów z ISIS ? Po trzecie - ich wyznanie. Polska jest krajem, jakby nie patrzeć,  chrześcijańskim. Znając mentalność kultury muzułmańskiej, część z nich nie będzie tolerowała naszych tradycji.

Islam, w niektórych odłamach chce zakorzenić swoją religię na całym świecie. Także śmiało można powiedzieć, że napływ tych ludzi może być, ale nie musi, trwającym ciągle procesem islamizacji. Dlatego niektórzy powinni się zastanowić, szczególnie kobiety, które nie chcą chodzić w burkach, czy na prawdę pozytywnie być nastawionym do tych wydarzeń?

Na koniec, w gwoli ścisłości, post nie ma na celu nikogo obrazić. Jest to tylko i wyłącznie moja opinia.
Jeśli to czytasz, to gratuję dojścia do tego momentu.. trochę się rozpisałem lecz mógłbym jeszcze wiele pisać na ten temat. Zamieszczajcie także swoją opinie w komentarzach :)

~ Cisek



08 września 2015

Tak łatwo pomagać

Siemanko! Niestety, prawie tydzień temu rozpoczął się nowy rok szkolny, a co za tym idzie więcej obowiązków niż w czasie wakacyjnego wypoczynku.
Aczkolwiek to nie jest główny powód tego, że między poprzednim, a tym postem jest trochę dłuższa przerwa. Szczerze, bez bicia przyznaję, że nie miałem pomysłu. Do tego doszła też lekka niechęć i tak po prostu wyszło.. jednak nie będę dalej gadał i przejdę do sedna sprawy.
Tytuł wpisu każdy widzi, więc nie ma potrzeby go szerzej omawiać. Jednakże nie do końca jest on adekwatny do poniższego tekstu. Dlaczego?
Przecież to oczywiste, że pomagać drugiej osobie jest bardzo łatwo, na wiele różnych sposobów i w każdej możliwej sytuacji. Jest to w pełni logiczne i proste. No dobra.. ale utarło się pewne powiedzenie, które tutaj idealnie pasuje: "łatwo mówić, gorzej zrobić".
Czy aby na pewno tak łatwo jest pomagać? Na przykład pójść do domu dziecka i dać im chwilę radości? Lub nawet do miejsca, w którym przebywają także porzucone dzieci, w dodatku niepełnosprawne?
Im nie koniecznie potrzebna jest pomoc materialna. Jak wiadomo, również jest na nią zapotrzebowanie. Lecz takie maluchy bardziej ucieszą się z 5 minut poświęconych przy nich, niż 5 minut poświęconych na wysłanie sms-a o treści "pomagam". Poza tym sposób, w jaki nam się odwdzięczają - najcenniejszym darem, czyli zwykłym, dziecięcym uśmiechem, jest piękny i niekiedy bardzo wzruszającym, gdyż często nic więcej nie mogą ofiarować. 

Gdy mowa jest o pomocy bliźniemu, nasuwają się także sytuacje, które możemy spotkać np. na ulicy. Mianowicie chodzi mi o to, jak widzimy osobę wymagająca pomocy, czasem i medycznej.
Sam niedawno doświadczyłem takiego zdarzenia. Szedłem z kolegą i stanęliśmy przed przejściem dla pieszych oczekując na zielone. W pewnym momencie dostrzegłem po drugiej stronie ulicy, jak jakaś Pani leżała na ziemi. W pierwszym momencie spanikowałem.. kolega to zauważył chwilę później i szturchnął mnie. Wtedy razem podbiegliśmy. Okazało się, że miała rozcięty łuk brwiowy, a w tym przypadku krew leci bardzo mocno. Na szczęście ktoś z przechodniów miał przy sobie chusteczki higieniczne i podał kobiecie. W dodatku byliśmy na osiedlu, w którym mój znajomy mieszkał, więc szybko zaprowadziliśmy ją na przychodnię, gdzie zostawiliśmy Panią pod opieką profesjonalistów.
Po drodze jeszcze wynikła dość zabawna sytuacja, gdyż kobieta myślała, że jesteśmy studentami medycyny, a to z (pewnie) racji zadawanych pytań o problemy z błędnikiem, zawroty głowy itp. Osobiście, przynajmniej dla mnie, taką wiedzę powinien posiadać każdy w naszym wieku.
Także w teorii pomagać jest łatwo lecz w praktyce wychodzi to znacznie gorzej. Oczywiście ja nie jestem idealny i czasem ta czynność mi nie wychodzi, a przecież nieraz wystarczy naprawdę niewiele. Liczę, że ten post nakłoni chociaż niektórych do głębszej refleksji :)
Do następnego razu! 

~Cisek

24 sierpnia 2015

Manipulacja

Siemanko!
Od poprzedniego posta minął już ponad tydzień więc wypadałoby tutaj coś nowego zamieścić, ażebyście nie myśleli o tym jak o mojej niedawnej długiej nieobecności :) Dzisiaj podejmę się bardzo powszechnego i wszechobecnego tematu jakim jest manipulacja, a konkretniej tej którą serwują nam nasze ukochane media.
Większość pewnie wie o tym doskonale, że takie coś ma miejsce na co dzień lecz nie jestem pewien czy jesteście tego świadomi na jaką szeroką skalę. Weźmy pod lupę chodź by wszelkie sprawy dotyczące różnych wydarzeń związanych z kościołem katolickim.

Co widzimy najczęściej na pierwszych stronach gazet, czy w wywiadach telewizyjnych jeśli sprawa dotyczy w/w zdarzeń? Jak jeszcze nie wiesz co mam na myśli, to już śpieszę z pomocą. Mowa tutaj o tzw. "moherach" czy "moherowych beretach" czyli starszych kobietach, które są ukazywane jako fanatyczne obrończynie swojej religii. Pomimo tego, że dookoła jest dużo ludzi młodych, to i tak najczęściej pokazane są na pierwszym zdjęciu "mohery".
Oczywiście mogę być mało wiarygodny lecz co jeśli w jednym takich wydarzeń uczestniczyłem osobiście i widziałem, że starszych kobiet było znacznie mniej od młodzieży? Mało? Poniżej zamieszczam zdjęcie, pierwsze zdjęcie, które widnieje w artykule dotyczącym manifestacji a propos "Golgota Picnic" (nie będę podawał źródła - dla własnego bezpieczeństwa).

Takie przedstawianie sprawy od razu nakierowuje człowieka, nie będącego w temacie, na negatywne myślenie o chrześcijaństwie czyli religii, w której są same "stare baby" napierdalające modlitwy 24/7.

Jeżeli nadal nie jesteś przekonany o manipulacji, to podaję kolejny przykład. Innym popularnym tematem środków masowego przekazu są kibole lub chuligani - jak kto woli. W przypadku gdy dzieje się coś na stadionie, 2-3 osoby rozrabiają, to momentalnie wszyscy kibice są nazywani kibolami, nieważne, że znaczna większość stała i dopingowała swój ulubiony zespół.
W takiej sytuacji policja jest święta, bo oni tylko chcieli zatrzymać "agresywnych" kibiców, a w rzeczywistości dostaje się gazem pieprzowym lub pałkami niewinnym ludziom, którzy zwyczajnie chcieli przyjść na mecz i wspierać ukochaną drużynę w ciężkim boju z rywalem.
Tutaj akurat nie byłem naocznym światkiem lecz moi znajomi byli i widzieli oraz poczuli to, co się tam działo.
Parę miesięcy temu była głośna sprawa gdy na jednym z meczów kibice wybiegli na murawę, a policja strzelając z broni gładkolufowej śmiertelnie raniła w szyję jednego z nich. Z jednej strony można powiedzieć, że niepotrzebnie wybiegł na murawę lecz z drugiej strony policjant nie mógł celować w okolice głowy napastnika.
Oczywiście media stanęły po stronie policji. Wtedy krążył jeszcze po sieci ten obrazek, na którym widać próbę reanimacji postrzelonego, jednocześnie funkcjonariuszy stojących i nie udzielających pomocy.




Na koniec zamieszczę obrazek, który będzie doskonałym podsumowaniem całego posta.


Dziękuje za przeczytanie mojego wpisu. Liczę, że niektórych przekonam do złego poczynania większości mediów (nie wszystkich oczywiście). Zachęcam również do zostawiania komentarzy i podzielenia się własną opinią na ten temat :) Do "zobaczenia" w kolejnym poście!

~ Cisek





17 sierpnia 2015

Prawdziwa przyjaźń - czy to w ogóle możliwe?

Siemanko!
Dzisiaj kończy się kolejny tydzień, chyba, że post wrzucę w poniedziałkową noc więc wtedy należy napisać "wczoraj". Szczerze powiedziawszy wakacje w tym roku mijają mi, nie wiedzieć czemu, bardzo szybko. No ale jak to mówią wszystko co dobre kiedyś musi mieć swój kres.
Więc dzisiaj, dotrzymując słowa z poprzedniego posta, wstawiam nowego, który miał się ukazać do końca tego tygodnia. Słowa dotrzymałem .. a jednak nie :(

Jak widać dzisiaj będzie o przyjaźni, a ściślej o tej najprawdziwszej. Ale zaraz zaraz .. czy takie pojęcie w ogóle jeszcze występuje? No właśnie, w teraźniejszości co chwila rodzą nam się tego typu pytania. Najczęściej o to czy możliwa jest przyjaźń pomiędzy dziewczyną, a chłopakiem. Także czy istnieje tzw. przyjaźń internetowa, na odległość.
Te wszystkie pytania nurtują wiele osób, ale niestety nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko bowiem zależy od poszczególnej osoby. Od jej charakteru, postrzegania świata. Każdy człowiek jest inny, myśli inaczej, dlatego opinie na ten temat są różne.















Trochę humorystycznie o prawdziwej przyjaźni.


Moje zdanie na ten temat jest następujące. Oczywiście prawdziwa przyjaźń może mieć miejsce w realnym świecie, jest jedno "ale". Mianowicie, według mnie, potrzebuje ona, tak samo jak związek, od jakiegoś czasu kontaktu "twarzą w twarz". Jak wiadomo głównie chodzi tutaj o to, jak kontaktujemy się z drugą osobą tylko za pośrednictwem Internetu. 
Jak dla mnie, prędzej czy później, po prostu musi dojść do kontaktu pomiędzy tymi ludźmi. Jednakże wiadomo o takich przypadkach, w których to znajomość trwała parę ładnych lat zanim doszło do spotkania. Są to jednak (niestety) wyjątki, które trudno przenieść do naszego życia .. w końcu nic na siłę. 

Aczkolwiek nie jest to reguł, która sprawdza się w każdym przypadku. Często bywa tak, że nawet pomimo spotkań, druga osoba np. przestaje się do nas w ogóle odzywać, do tego bez powodu. W takich wypadkach nie można mówić o tym, że była jakakolwiek przyjaźń pomiędzy nimi. 

Jednak moim zdaniem najważniejsze w tym są trzy rzecz. Po pierwsze obydwie strony muszą być zaangażowane jednakowo. Nie może mieć miejsce sytuacja, w której jednemu zależy bardziej, a drugiemu już niekoniecznie. 
Po drugie choćby nie wiem jaka kłótnia zaistniała, to i tak po nawet trochę dłuższym czasie następuje zgoda i jest tak, jak dawniej.
Po trzecie i ostanie zarazem nie udawać nikogo, nie próbować udawać kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy, w celu przypodobanie się komuś lub mając inny powód. Jeśli Twój przyjaciel Cię dobrze zna, to od razu wykryje, że to "nie Ty".

Powtórzę jeszcze na sam koniec to, co zawsze mówię. To jest tylko i wyłącznie moje zdanie i jeżeli moje porady nie sprawdzą się, to z góry za to przepraszam. Ja jestem tylko człowiekiem, który ma prawo się mylić :) Mówiąc wprost, staram się pomóc najlepiej, jak tylko potrafię.

Zostawiajcie w komentarzach swoje opinie na ten temat, chętnie poczytam co o tym sądzicie. Także sugestie na temat samego bloga mile widziane. Zachęcam również do zadawania pytań pod postem oraz na maila: cisekblog@gmail.com
Do następnego postu!

~ Cisek 

08 sierpnia 2015

Come back!

Powracam! Minęły już chyba 3 miesiące odkąd zamieściłem ostatniego posta. Zapytacie dlaczego.. powodów jest wiele.
Ogólnie trochę się działo w moim życiu, dużo było momentów radosnych ale i niestety trochę mniej szczęśliwych dla mnie. Na szczęście uwziąłem się, żeby w końcu coś napisać no i jestem! W sumie to już od dłuższego czasu myślałem nad tym, żeby wznowić pisanie ale zawsze coś przeszkadzało mi w tym. A to brak czasu lub brak motywacji czy chęci. 

No ale czemu w ogóle przestałem pisać? Niestety to wiąże się z jedną, przykrą dla mnie sytuacją. Mianowicie straciłem kontakt z przyjaciółką (?), która często dawała mi wiele inspiracji i motywacji do pisania. Poza tym to dzięki niej zacząłem to robić, gdyż ona mnie do tego zachęciła. Natomiast jeśli kogoś by interesowało dlaczego kontakt się urwał, to niestety ale tego nie powiem, gdyż myślę, że ona by sobie tego nie życzyła. Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że była to jej decyzja.
W sumie to straciłem także drugą przyjaciółkę, w dodatku było to w dzień moim urodzin... do dzisiaj nie wiem co było powodem "fochnięcia" się na mnie. Mogę się jedynie domyślać ale konkretnego wytłumaczenia nie usłyszałem do dzisiaj. 

Kolejną ciężka chwilą i strachem wręcz była końcówka roku. Nie wiedzieć czemu opuściłem się w nauce (może to przez sytuację opisaną wyżej aczkolwiek chyba nie, z naciskiem na chyba), no i w dniu wystawiania ocen proponowanych dostałem dwie karteczki z zagrożeniem. Na szczęście wybrnąłem z tego i we wrześniu idę do drugiej klasy w jednym z najlepszych techników w Polsce (tak, chwalę się). 

Następnym, a zarazem ostatnim ciekawym przeżyciem był wyjazd na rekolekcje Oazy Dzieci Bożych II° (5/6 kl. podstawówki i I gimnazjum od września). Pojechałem tam jako animator, pierwszy raz w życiu. Obaw było wiele, że moja grupa będzie niezdyscyplinowana, że będę przynudzał... ogólnie, że dzieci mnie nie do końca polubią.
No i na początku tak było, gdyż pod koniec reko (trwają 15 dni nie wliczając dnia przyjazdu i wyjazdu) dowiedziałem się od innego animatora (było nas łącznie 4), że jedna z uczestniczek bała się mnie na początku. Szczerze mimo śmiechu, to jednak nie zdziwiło mnie to, bo po prostu musiałem się wczuć i bylem trochę "inny" niż zazwyczaj. Wiadomo, pierwszy raz jako animator jest najtrudniejszy. No ale z biegiem czasu było coraz lepiej, dzieciaki mnie nawet polubiły.
Zdziwiło mnie to ile dzieci mogą nauczyć starszych od siebie, bo mówią prostym językiem, nie owijają w bawełnę. Mówią prosto ale szczerze i to jest najpiękniejsze. 

Ciężkie chwile minęły, a te radosne pozostaną w sercu na zawsze. Cieszę się z tego, że mogę tutaj teraz być i wstawić nowego posta po dłuuugiej przerwie. 

Myślę, że opisałem wszystko co było tego warte, a jak jednak coś przyjdzie mi jeszcze do głowy, to dopisek będzie w kolejnym poście, który planuję niedługo zamieścić (do końca przyszłego tygodnia).
A tym czasem trzymajcie się i do następnego posta! 

~ Cisek 

Ps: Aby tradycji stało się zadość:

12 kwietnia 2015

AI

Na początku tego nowego posta chciałem przeprosić za niespełna 3 tygodniową nieobecność. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że po drodze były święta i wiadomo trzeba było coś pomóc w przygotowaniach.
No i jeszcze jedno.. ten post był dla mnie chyba jak dotychczas największym wyzwaniem, więc trochę musiałem poczytać, żeby nie sprzedać wam jakiegoś chłamu :)

Nazwa posta wyjaśniona będzie niżej ale jeśli chodzi o samą genezę to pomysł zrodził się tak naprawdę po obejrzeniu, a właściwie w trakcie filmu, na który wybrałem się do kina. Ex machina. Film jak najbardziej polecam i zachęcam do obejrzenia ale nie o tym.

AI (z ang. artificial intelligence) - sztuczna inteligencja. Odwieczny problem (?), z którym zmierzały się kolejne pokolenia naukowców, badaczy itp. Kiedyś było to jedynie marzenie, dzisiaj - jest to kwestia kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Można powiedzieć, że konieczność następnej epoki, chodź mogę się mylić. 

Niektórzy pewnie i tak wątpią w jej powstanie, ja do niedawna  też nie miałem jednoznacznego zdania na ten temat. Jednakże mogę powiedzieć, że po przeczytaniu setek artykułów i wypowiedzi sławnych naukowców oraz własnych przemyśleniach jestem prawie pewien powstania tegoże systemu. Jeśli można tak to nazwać.

Gdy już uda się naukowcom stworzyć AI, jedyną znaną mi metodą na weryfikację jest tzw. test Turinga  (nie będę go opisywał, link jest podczepiony). Tylko wtedy będziemy mogli powiedzieć czy mamy do czynienia z prawdziwą sztuczną inteligencją czy systemem na jej podobieństwo.
No ale dobra - załóżmy, że AI zostanie wynalezione.. i co dalej? Czy będzie ona wrogiem czy przyjacielem ludzkości? Będzie budować czy niszczyć? 

Wszystko zależy od intencji. To tak jak z dynamitem, może być wykorzystany do dobrych i złych celów.
W tej sprawie głos zabrał jeden z najsłynniejszych i moim zdaniem najzdolniejszych naukowców, astrofizyk Stephen Hawking (link w nazwisku). Ja jestem pełen podziwu Jego determinacji, wiedzy i ogólnie życia. Człowiek, który jest tak naprawdę bezwładny, ma tylko umysł.. za to jaki! Więcej w linku :)
Otóż w niedawnym wywiadzie dla stacji BBC powiedział tak:
- "Stworzenie pełnej sztucznej inteligencji mogłoby doprowadzić do zagłady gatunku ludzkiego. Stając się czymś równie inteligentnym jak człowiek, a nawet bardziej od człowieka inteligentnym, AI wybrałaby swoją drogę, zaczęła się rozwijać i projektować na nowo, inaczej. Ludzie, których ogranicza powolna przemiana ewolucyjna i procesy biologiczne, nie mogliby z nią konkurować i zostaliby wyparci" - powiedział astrofizyk.
Człowiek, który jak sam mówi korzysta z "prymitywnej sztucznej inteligencji" przestrzega przed konsekwencjami, jakie mogą nastąpić.
Swoje zdanie na ten temat wyraził również inny sławny człowiek, jeden z najbogatszych ludzi świata czyli założyciel Microsoftu - Bil Gates -  "nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie nie są tym zainteresowani"
Gates dofinansował nawet firmę Fiture of Life Institute, która ma na celu nadzorowanie badań nad tą technologią w taki sposób aby służyła ona tylko i wyłącznie do dobrych celów.

A więc czy powinniśmy się obawiać AI? Moim zdanie tak, bo jeśli takie osobistości ma obawy, to co dopiero my, normalni, zwykli obywatele z przeciętną pensją.
Myślę, że prędzej czy później to obróci się przeciwko nam i na odwrót będzie juz za późno.


Uff jakoś to w końcu napisałem. Nie powiem, ciężko było ale dotrwałem :)
Zapraszam do komentowania oraz kierowania prywatnych pytań na e-maila: cisekblog@gmail.com
Do następnego razu! 

~Cisek

22 marca 2015

Marzenia

Marzenia - każdy je ma, jedni mniejsze inni większe ale wszystkim przyświeca jedna idea - spełnienia ich.

No i właśnie dochodzimy tutaj do pewnej kontrowersji, czy warto mieć marzenia, nawet jeśli są one kompletnie nierealne, niewykonalne?
Niektórzy pewnie powiedzą, że "nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te, z których za szybko rezygnujemy" i, może trochę zaskakująco ale w pełni się z tym zdaniem zgodzę!
Chociaż wiadomo, że jeśli ktoś sobie wymarzy lot w kosmos, to może się wydawać nierealne ale wszystko jest możliwe, trzeba po prostu chcieć i dążyć do spełnienia swojego celu. Akurat ten przykład, który podałem wyżej jest do zrealizowania, ponieważ ostatnio słyszałem o próbach lotów samolotami w kosmos. Ceny są wręcz astronomiczne, co w sumie pasuje do charakteru "wycieczki" ale Ci ludzie, którzy polecą,  też musieli na to ciężko zapracować.

Lecz nadal nie odpowiedziałem na pytanie czy warto marzyć.
Odpowiedź brzmi: warto! Są one nieodzowną częścią człowieczeństwa, one zawsze były, są i będą praktycznie zawsze.

"Człowiek bez marzeń, to człowiek bez nadziei. Życie bez nadziei, to życie bez celu"

Dzisiaj w końcu krótko wyszło :)
Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia w następnym poście!

~Cisek

17 marca 2015

Dzień jak codzień

Mój typowy dzień rozpoczyna się o godzinie 5:46 (od poniedziałku do czwartku) lub o 7:47 (piątki).
Po wyłączeniu budzika potrzebuję chwili aby dojść do siebie czyli po prostu wrócić ze świata snu do rzeczywistości.
Gdy już do tego dojdzie, idę do kuchni zjeść śniadanie, które najczęściej składa się z płatków z mlekiem.
Następnie wracam do pokoju i albo się zaczynam się ubierać albo jeszcze odsypiam. W między czasie robie tzw. poranną toaletę.
Z domu wychodzę różnie, czasem spóźniam się na pierwszy autobus, którym mam o 6:15. Następny jest o 6:23 i prawdę powiedziawszy jadąc o tej godzinie jestem tak "na styk" w szkole.
W autobusie (oraz tramwaju, na który się przesiadać mniej więcej w połowie drogi) często uczę się jeszcze, gdyż wieczorem nie zawsze mi się chce. 

Przyjeżdżam do szkoły, idę do szatni odnieść kurtkę, a następnie pod salę.
Potem wiadomo rozpoczynają się lekcje, jedne ciekawsze, drugie mniej. Jedne bardziej, inne mniej wymagające. Między lekcjami czasem są takie przerwy, że cała klasa kuje, bo ma nauczyciel ma pytać lub jest jakiś sprawdzian itp. Natomiast jeśli chodzi o chłopaków (bo jak już kiedyś pisałem, mam samych facetów w klasie) to wydaje mi się, że jesteś zgraną ekipą, gdzie dla mnie taka sytuacja jest miła niespodzianką, bo w  poprzednich klasach tworzyły się raczej takie małe grupki znajomych. 

Od poniedziałku do czwartku mam na 7:10 i  nie ukrywam, że na początku było mi bardzo ciężko, co świadczy choćby sam fakt, że Pani od polskiego zapamiętała już moje nazwisko po pierwszej lekcji, ponieważ mi się przysnęło :D W czwartki natomiast rozpoczynam o godz 8:55.
Szczerze jednak wolę szybciej zaczynać i szybciej być z powrotem w domu.
Zajęcia w szkole kończę w przedziale od 12:30 do 15:25 czyli w domu jestem najpóźniej po 16. 

Gdy w końcu wejdę do domu, po paru godzinach męczarni, najczęściej obiad mam już gotów, czasem trzeba jednak go zrobić... może i potrafię gotować ale jak wracam ze szkoły to wyjątkowo mi się nic nie chce. W sumie teraz rozumiem trochę mamę, przecież ona też waraca zmęczona po pracy. Więc mówiąc kolokwialnie, spinam dupę i jechane.
Po posiłku są dni gdzie po prostu śpię, bo w nocy krótko spałem (jeśli można powiedzieć, że kiedykolwiek długo śpię).
Po chwili odpoczynku lub wspomnianej drzemce zabieram się za lekcje i tak w sumie schodzi mi czas do wieczora.
Tzn nie siedzę parę godzin przed książkami... moja nauka, obrabianie lekcji itp wygląda mniej więcej tak, że robię robię, a za 5-10 min obczajam co nowego na fb, asku lub messengerze. Wiem, że to niezbyt dobra metoda ale można powiedzieć, że jakoś wiąże koniec z końcem. 

Wieczorem od czasu do czasu oglądam jakiś film lub robie coś na kompie. Gdy już wszystko mam zrobione, to idę się kompać. Jednak zanim to uczynię, ćwiczę i sam jestem zdziwiony, bo robię to nieustannie od paru miesięcy. Mój trening, jeśli można tak to nazwać, polega na robieniu pompek (100pompek.pl <-- jakby był ktoś zainteresowany jak dokładnie ćwiczę).
Po treningu i umyciu się, jak wiadomo idę spać. Przeważnie robie to w granicach 1-2. Po raz kolejny mówiąc, wiem, że to niewłaściwe zachowanie, bo śpię średnio 5 godzin i może nie zawsze taka ilość snu mi wystarcza ale tak już jestem do tego przyzwyczajony. Przyczyną tego jest między innymi to, iż nie potrafię zbytnio rozplanować sobie czasu i dlatego nie starcza mi go na wszystko więc siłą rzeczy robie normalne czynności dłużej.
Ale cóż, taki już jestem i wątpię, żeby w najbliższym czasie miałoby się zmienić moje postępowanie w tej sprawie.
Rankiem wszytsko zaczyna się od początku :)

Uff... trochę długo dzisiaj... jak zwykle zapraszam do komentowania i zaglądania tutaj częściej.
Do następnego razu!
~Cisek


08 marca 2015

Wyklęci

Parę dni temu leciał dość ciekawy polski film dokumentalno-fabularny "Inka 1946".
Był on puszczony ze względu na wspomnienie Żołnierzy wyklętych, które miało miejsce 1 marca.
Opowiadał on o losach Danuty Siedzikówny pseudonim Inka, a tak właściwie głównie o jej ostatnich tygodniach/miesiącach życia. 

Dziewczyna ta była tylko sanitariuszką w jednym z oddziałów Armii Krajowej. Miała ona niespełna 18 lat, a gdy została pojmana i aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa wiek nie był żadną okoliczności łagodzącą. 

Ubecy stosowali przeróżne metody aby wyciągnąć z niej informacje gdzie znajduje się niejaki major Zygmunt Szendzielarz Łupaszko, który był pod rozkazami Polskiego  Rządu na Uchodźstwie.
Komuniści chcieli go złapać, gdyż był on jednym z byłych członków AK, która po wyzwoleniu "zeszła" do podziemia aby tam dalej przeciwstawiać się wrogowi. 

Najgorsze w tym jest to, że ubecy, którzy torturowali Inkę fizycznie jak i psychicznie byli Polakami
Nie mieli oni żadnych skrupułów aby  bić, poniżać, ośmieszać swoją, jakby nie patrzeć, rodaczkę.
Chociaż.. tak naprawdę to tylko w teorii byli oni Polakami, w praktyce przestali nimi być gdy zaczęli współpracować z NKWD (w skrócie, z komunistami ). 
Na przesłuchaniach robili jej pranie mózgu. Grali  "dobrego i złego policjanta". Polegało to na tym, że jeden z ubeków był dla niej miły, chciał ją przekonać uwolnieniem za informacje. Drugi zaś bił ją, krzyczał na nią, poniżał. 

Lecz Inka nie dała się zastraszyć i dochowała przysięgi jaką złożyła wstępując do AK. Została rozstrzelana 28 sierpnia 1946 roku. 

Abstrahując trochę od filmu, sędzia, który wydał wyrok został pochowany z najwyższymi honorowi wraz z uroczystą salwą.
Okey ja rozumiem, że pogrzeb powinien być uroczysty ale salwa przysługuje tylko osobą najbardziej zasłużonym dla kraju.. 
Oczywiście ktoś powie, że z góry miał narzucone jaki wyrok powinien paść ale z całym szacunkiem, on nic takiego nie zrobił aby być pochowany z takimi honorami

Na koniec chciałem przeprosić za tak długą nieobecność ale po prostu miałem małe problemy techniczne. 
Także do następnego weekendu jak mniemam.
Siemanko! 
~Cisek 

Ps: Jak zwykle link do yt. Tym razem będzie to jeden z pierwszych soundtrack'ów do F&F7  ;3

24 lutego 2015

Radzenie sobie z problemami

Siemanko!
Już niedługo rozpoczyna się kolejny miesiąc, w którym mam nadzieję, że nadal będę z Wami!
Sam jestem zaskoczony, że jeszcze mi się to nie znudziło.
W ogóle jeśli chodzi o same tematy postów to inspiracje nadchodzą z różnych stron. Ten akurat narodził się podczas rozmowy z moją przyjaciółką, której jestem za to bardzo wdzięczny i serdecznie ją pozdrawiam! :)

Kurde jak zwykle za długi wstęp ... Przejdę więc do meritum. Radzenie sobie z problemami jest i łatwe i trudne. Zależy też od charakteru osoby, która ma jakieś większe lub mniejsze zmartwienie.

Jedni wolą mówić o tym otwarcie zaufanym osobom, inni zaś chcą poradzić sobie sami. 
Według mnie każda metoda jest dobra jeśli przynosi oczekiwany skutek. 
Jednak osoby, które trzymają w sobie problem i chcą go sami rozwiązać często nie są wstanie tego dokonać i uciekają się do bardziej radykablnych metod jak np. cięcie się lub inne, gorsze sposoby. 

Więc myślę, że lepiej jest zawsze poradzić się u kogoś nam bliskiego. 
Lecz co jeśli oni nie są wstanie nam pomóc? 
Osobiście jeśli już nie mam pojęcia jak sobie pomóc, to po prostu modlę się... dla niektórych może to się wydawać idiotyczne, niepotrzebne itp itd.
Możecie wierzyć lub nie ale mi On zawsze pomoga, może nie zawsze tak jakbym tego chciał ale potem okazuje, że wychodzi mi to tylko na dobre. 
Wiele miałem takich sytuacji, w których już nie dawałem rady ale za każdym razem, gdy tylko poprosiłem, moje prośby zostały wysłuchane. 
Zresztą jakby nie patrzeć zawsze jest to lepsza metoda, a niżeli cięcie się itp. 

To tyle na dzisiaj. Zachęcam was do zajrzenia w straszne posty, a jeśli się coś spodoba, to czekajcie na następne ;) 
Do następnego razu! 
~Cisek



16 lutego 2015

Zaufanie

Witam wszystkich ponownie na moim blogu!
Post ten zainspirowany został przez moją koleżankę, która miała pewne problemy jeśli chodzi o zaufanie właśnie. 

Często mówi się, że zaufanie łatwo zdobyć ale bardzo trudno odbudować. Jest to stwierdzenie jak najbardziej słuszne, o którym szczerze powiem, że nie raz się przekonałem. 
No ale czy w dzisiejszych czasach zaufanie ma w ogóle sens? Czy opłaca się komuś zaufać i łudzić się, że ta osoba  nigdy tego zaufania nie zniszczy ?
Moim zdaniem mimo wszytko tak, warto ufać. Dlaczego ? Szczerze do sam do końca nie wiem, czemu takie jest moje zdanie, a nie przeciwne.
Aczkolwiek ludzie, którzy wzajemnie sobie ufają czują się w swoim towarzystwie pewniej. Mogą sobie powiedzieć wszystko, bo wiedzą, że druga osoba nie wyjawi powierzonych jej sekretów, przykrych opowieści itp. itd.

Jednak co zrobić jeśli przeliczymy się i naiwność bierze górę nad trzeźwym myśleniem? Myślę, że zanim uznamy kogoś za zaufanego, najpierw trzeba ją, że tak powiem sprawdzić. Chyba najprostszym sposobem na to jest czas z nim bądź z nią przebyty.
Mówi się, że człowieka poznaje się w trudnych sytuacjach. Wtedy właśnie dobrym momentem jest zaufać drugiej osobie, która pomoże jeśli innych zabraknie.

Chciałem, żeby było krótko i tak też dzisiaj jest. Na koniec tylko puentując dla tych wszystkich, którzy nadszarpnęli trochę zaufania bliskiej osoby i uważają, że nic nie zrobili: "Nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe" :)

~Cisek


Ps: Link do yt jak zawsze :)

07 lutego 2015

Obietnice

Siemanko! Jestem po trochę dłuższej przerwie za co Was najmocniej przepraszam ale natłok obowiązków szkolnych i nie tylko był ostatnimi czasy dość duży.
Wiadomo.. przecież trzeba mieć parę ocen przed feriami, które w moim przypadku rozpoczynają się za tydzień czyli 13 lutego. 

Przechodząc do sedna sprawy. Jak się pewnie domyślacie, post będzie o obietnicach.
Inspiracją do tego była niedawna sytuacja z tym związana. Nie będę jej opisywał, ponieważ myślę, że ta osoba by sobie tego po prostu nie życzyła. 
Czy w dzisiejszych czasach obietnica składana komuś bliskiemu ma znaczenie, jak choćby to miało miejsce kiedyś? A może w ogólne nigdy nie miała takiej wagi, jakiej byśmy sobie tego życzyli?
Moim zdaniem nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wszystko zależy od charakteru osoby, która składa nam obietnicę. Jedni skrupulatnie będą dążyć do tego, aby obietnica doszła do skutku. Choćby nie wiadomo co się działo, to i tak będą walczyć do upadłego. Dla innych zaś są to słowa rzucone na wiatr. Jest też trzeci typ, taki jakby pośrodku. Którzy raz dotrzymują słowa, a raz nie.
Osobiście należę chyba do tej ostatniej grupy. Aczkolwiek zawsze staram się wypełnić wcześniej wypowiedziane słowa natomiast nie zawsze się to udaje. 

Zatem czemu istnieją takie osoby, które tych obietnic nie dotrzymują? Powód może być miliony: krótka pamięć, nieumiejętność spełnienia swoich słów, brak czasu, a co gorsza brak jakiejkolwiek inicjatywy w tym celu, najczęściej z powodu kłamstwa.
Ja zawsze staram wsłuchać drugą osobę dlaczego nie dotrzymała słowa ale czasem po prostu argumentacja jest tak słaba co zdecydowanie świadczy o słowach rzuconych na wiatr. 


Dlatego następnym razem zanim będziecie chcieli coś komuś obiecać, to zastanówcie się dwa razy czy jesteście w stanie ją spełnić, czy jest ona w ogóle realna.
To by było na tyle jeśli chodzi o obietnice. Możecie zostawiać komentarze, pozytywne jak i negatywne.

Standardowo jeśli macie jakiekolwiek prywatne pytania wysyłajcie je na e-maila: cisekblog@gmail.com, odpowiem na każdego maila :)
Do następnego razu!
~Cisek


Ps: link do yt jak zawsze: 

27 stycznia 2015

Wyzwolenie

27 stycznia 1945 roku - ta data zapadła w pamięci wszystkim tym, którzy dokładnie 70 lat temu zostali wyzwoleni przez radzieckich żołnierzy z "fabryki śmierci" - Auschwitz-Birkenau.

Gdzieniegdzie można przeczytać, że gdy Rosjanie wkroczyli do obozu, z którego wcześniej ewakuowali się Niemcy, bali się podejść do pierwszych ludzi, którzy powychodzili z baraków.
Przepraszam... pozostałości, które pozostały po ludziach. Obóz ten przeprowadzał masową dehumanizację. Od chwili ogolenia głowy stawali się oni tylko numerem, który mieli wytatuowany na ręce oraz umieszczonym na pasiaku.

Ci, którzy przeżyli do dziś uświadamiają nam jak tam naprawdę było.
Dzisiaj w telewizji usłyszałem taką wypowiedź jednej z ocalałych więźniarek, którą mną wstrząsnęła: "Gdy patrzyłam na szaro niebieski dym unoszący się z komina krematoryjnego, zastanawiałam się jakim ja będę dymem". Oczywiście słowo w słowo to nie jest ale chodzi tu głównie o sedno tej wypowiedzi.
To musiało być straszne przeżycie, szczególnie dla dzieci. Były odłączane od rodzin i pozostawione same sobie.

Dlatego smuci mnie fakt, że gdy na asku popytałem ludzi, co wydarzyło się 70 lat temu, to duży odsetek nie wiedział nic.
Więc do Nas, młodzieży XXI wieku należy obowiązek przekazywania tej masowej zagłady Żydów, Polaków oraz wielu innych ludzi z pokolenia na pokolenie aby pamięć o nich nie zginęła!
Cześć ich pamięci!

~Cisek

25 stycznia 2015

Koniec "kariery" ?

Witam ponownie na moim blogu! :)

Tym razem chciałbym opowiedzieć pewną historię z mojego życia. Mianowicie chodzi tutaj o uprawiany przeze mnie sport, czyli szermierka.
W gwoli wyjaśnienia, już go nie trenuję, jakby ktoś nie zrozumiał.

Trenowałem tą dosyć rzadko spotykaną dyscyplinę sportu 1-2 lata. Nie powiem - było super, jeździłem na zawody, może nie zdobywałem jakiś dobrych miejsc ale trochę Polski sobie zwiedziłem :)
Historia, która chciałbym przytoczyć wydarzyła się na letnim obozie sportowym w Człuchowie (ok 200 km od Bydgoszczy). Miałem wtedy może 11-12 lat jeśli dobrze pamietam.
Tak na dobrą sprawę to wydarzenia, które miały tam miejsce zadecydowały o tym, że przestałem trenować ale również natłok treningów, z powodu przejścia do bardziej zaawansowanej grupy. No, a wiadomo, że dużo treningów=mniej czasu na naukę. Więc rodzice postawili przede mną ultimatum, albo nauka albo sport. Szczerze to nie miałem i tak za wiele do powodzenia, więc wiadomo jaka była moja "decyzja". W sumie trochę ich rozumiem, miałem przecież 11 lat.

Wracając w końcu do sedna sprawy. Jak juz wspomniałem w Człuchowie byliśmy całą sekcja szermierczą. No i pewnego pięknego dnia pojechaliśmy nad jezioro. Gdy z kolegą chodziliśmy po plaży zrobiliśmy się głodni, a nie wzięliśmy ze sobą kasy. Więc wpadliśmy na genialny pomysł. Mianowicie planowaliśmy zaczepić pierwszego lepszego napotkanego plażowicza.  Zaczepiliśmy kolesia młodszego o rok od nas. Początkowo nie chciał dać nam pieniędzy więc zaczęliśmy się dla zabawy gonić. Po jakimś czasie chłopak upadł na piasek i po chwili namysłu dał nam w końcu te pieniądze. Uradowani "zdobyczą" poszliśmy do sklepu przy plaży i kupiliśmy orzeszki ziemne ... tak orzeszki.
Minęło kilka dni. Jest chrzest całego obozu. My również zamierzaliśmy się tam wybrać jak wszyscy zresztą. Gdy tylko przekroczyliśmy próg od ośrodka zauważyliśmy jakiegoś kolesia, a obok niego naszego "znajomego". Facet nas zawołał, a my jak gdyby nigdy nic zrobiliśmy nagły w tył wzrot. Niestety on był już za nami. Zaczęła się mała awantura. Podbiegł nasz trener i kazał nam iść do pokojów. Gdy przyszedł do nas, wszytsko nam wyjaśnił. Okazało się, że ten facet to trener młodego (z Wrocławia bodajże) i oni również uczestniczą w tym obozie szermierczym. Powiedział też, że powstrzymał tamtego trenera od zadzwonienia na policję! Mówił, że groził nam nawet dom dziecka! Najprawdopodobniej jednak skończyło by się tylko na pouczeniu gdyż byłoby to uznane za niską szkodliwość czynu lecz wtedy nie było mi do śmiechu.
Karą jaką dostaliśmy było zadzwonienie do rodziców i zrelacjonowanie im wszystkiego oraz półroczny zakaz wyjazdów na zawody.

I pomyśleć, że to wszystko przez jedne głupie orzeszki. Dzisiaj myślę o tym wszystkim, że to było idiotyczne zachowanie. Na dodatek nie mam tak naprawdę pojęcia na jakiej podstawie trener młodego miał już dzwonić po policję... Wymuszenie z zastraszaniem czy coś? Nie znam się na tym... Ale nie zmienia to faktu, że żałuję tej decyzji do dziś.

Jeśli jesteś w tej części tego posta to gratuluję wytrwałości, bo krótki on nie jest. Starałem się jak mogłem aby go skrócić ale żeby wszytsko miało ręce i nogi to inaczej się nie dało.

Na koniec jak zawsze piosenka, tym razem coś po polsku :)
http://youtu.be/eT1LsCvs_L4

Do następnego razu!
~Cisek

18 stycznia 2015

WOŚP

Pomimo, że już prawie tydzień minął od finału akcji organizowanej przez Jurka Owsiaka, to temat ten jest nadal żywy.
Tak właściwie przez cały rok pojawiają się wzmianki na temat Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w których najczęściej dziennikarze doszukują się różnych przekrętów, oszustw, przywłaszczania części zebranej kwoty przez prezesa fundacji itp. Ale czy słusznie? 

Z moich obserwacji wynika, że społeczeństwo polskie jest podzielone na 3 grupy odnośnie WOŚP-u: I grupa to Ci, którzy uważają, że wszystko jest okey, II grupa to Ci, którzy za wszelką cenę chcą udowodnić przekręty w fundacji i III grupa to Ci, których w ogóle to nie obchodzi.
Mogę powiedzieć, że osobiście nie należę tak naprawdę do żadnej grupy o czym przekonacie się za chwilę. 
Jak już wspominałem wyżej spór jest głównie o zebrane pieniądze, których pewna część jest przeznaczana na zakup sprzętu medycznego itp. Natomiast pozostała część całej kwoty znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Przeciwnicy mówią, że trafia to do kieszeni Jurka Owsiaka. Ja nie mam pojęcia, gdzie podziewa się ta reszta pieniędzy, mogę się jedynie domyślać. Osobiście mam trochę inne zdanie na ten temat. No bo, w końcu drukarni, która drukuje serduszka i puszki trzeba zapłacić. Za identyfikatory wolontariuszy trzeba zapłacić. Za całą obsługę techniczną i medialną trzeba zapłacić, jak i również za nagłośnienie akcji.
Z drugiej jednak strony, w końcu od czegoś mają tych wszystkich zamożnych sponsorów jak Play czy Lidl. Sam nie wiem co o tym myśleć. Do tego parę dni przed finałem akcji na konferencji prasowej WOŚP-u doszło do dość dziwnego zdarzenia. Mianowicie gdy dziennikarz, o ile się nie mylę Republiki TV zaczął zadawać niewygodne pytania (nie pamiętam już jakie), został delikatnie mówiąc wyproszony z sali, co w rzeczywistości było po prostu, mówiąc kolokwialnie wywaleniem na zbity pysk tego mężczyzny przez dwóch osiłków. 

Zatem z jednej strony WOŚP wraz z Owsiakiem na czele mógłby zdradzić co z tymi pieniędzmi dzieje się naprawdę. Z drugiej jednak strony okolicznością łagodzącą podczas tej całej nagonki jest fakt, że bez ich pomocy wiele osób nadal musiałoby czekać na wyleczenie z poważnej choroby. Więc myślę, że Polacy trochę za surowo oceniają całe to przedsięwzięcie. Przecież chodzi tutaj głównie o pomoc bliźniemu w potrzebie. 

Zachęcam również do zostawienia komentarza pod postem, jak i również lekturę poprzednich :)
Standardowo możecie zadawać mi pytania w komentarzach lub bardziej prywatnie na maila: cisekblog@gmail.com
~ Cisek


PS: Tradycyjnie link do yt. Dzisiaj klasyk :)

10 stycznia 2015

Moje pasje

Siemanko wszystkim!

Parę dni temu jedna z moich czytelniczek (woow mam już stałych czytelników, sukces!) zasugerowała mi, abym kolejnego posta napisał o moich pasjach. Szczerze powiem, nie czułem satysfakcji z tego faktu, gdyż tak na dobrą sprawę raczej ich nie posiadam. Może po prostu nie wiem, że te rzeczy, które postaram się wymienić są tak na prawdę moimi pasjami. Puentując wstęp krótko, zwięźle i na temat - "się zobaczy".
Chyba moja największą pasją (jeśli można tak to ująć) jest motoryzacja. Ktoś powie - standardowa odpowiedź prawie każdego chłopaka w moim wieku i w sumie będzie miał rację. No bo nie oszukujmy się ale My, chłopacy tak już mamy. 

Wracając do tematu, jak już wspomniałem w poście Parę słów o mnie prowadzę fp na fejsie, (link również tam znajdziecie) zresztą którego jestem założycielem. Tematyka tej stronki jest ściśle związana z jedną marką, a właściwie modelem samochodu - mowa tu o Hondzie Civic.
Pasją do tego auta zaraził mnie mój brat, który jest posiadaczem tego modelu (5 generacji). Uwielbiam z nim robić różne modyfikacje, kosmetykę itp. Co w Nim takiego fajnego? Wszystko! Począwszy od szerokiej gamy oferowanych silników, przez sportowy charakter, a kończąc na możliwościach stałego ulepszania.
Gdy tylko zdam za rok prawko, planuje kupić ten właśnie samochód (V generacje, która jest moją ulubioną).
Macie tutaj dwie fotki tego autka:

Drugą pasją, może trochę w mniejszym stopniu niż wyżej wymieniona, jest sport. Można powiedzieć sport szeroko pojęty, gdyż prawie każdy sport mnie ciekawi bardziej lub mniej. Szczególnie jednak interesuje mnie piłka nożna. Również w tym przypadku o ulubionych klubach już wspomniałem w poprzednim poście, więc nie widzę większego sensu rozwijania tego tematu.
Od razu odpowiem na pytanie, które może się pojawić czy uprawiam jakiś sport. Nie, nie uprawiam zawodowo aczkolwiek amatorsko biegam, i od czasu do czasu chodzę na orlika pograć "w nogę".
Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły podstawowej, czyli ładne parę lat temu, trenowałem dość nietypowy sport - szermirkę. Czemu zaprzestałem trenowanie? Myślę, że poświęcę kiedyś na to jeden post, więc trochę będziecie musieli poczekać ;)

Kolejną i zarazem ostatnią rzeczą do omówienia będzie pasja do elektroniki, która chyba jeszcze nie do końca się we mnie wykształciła. Wiadomo, że jest to niejako podstawą do dalszej nauki i perspektywistycznie myśląc - do pracy. Jednak nie wybiegajmy za mocno w przeszłość.
Często można usłyszeć, że powinno się lubić, to co się robi i tak samo jest z nauką w elektroniku. Wiele znajomych ze starszych klas mówiło mi, że jeśli nie polubię tego, to albo przydałoby się chodź trochę tym zainteresować albo prędzej czy później będę musiał się przenieść. W pełni się z tym zgadzam, no bo chyba nikt nie lubi robić tego za czym zbytnio nie przepada. Szczerze mówiąc, to nawet mnie to ciekawi ale jeszcze nie na tyle aby z powodzeniem ukończyć tą szkołę. Więc myślę, że w najbliższym czasie zrobię pewne kroki ku temu aczkolwiek w sumie już teraz czasem bawię się lutownicą :)
Dobra, to by było na tyle.

Na koniec chciałbym jeszcze raz pozdrowić moją, możliwe, że jedyną stałą czytelniczkę, która zainspirowała mnie do napisania posta na ten temat

Do następnego razu!
~Cisek


Ps: Obiecany po każdym poście link do yt:



05 stycznia 2015

Postanowienia noworoczne

Parę dni temu rozpoczął się nowy, 2015 rok. Tradycją juz stało się wymyślanie i planowanie sobie jakiś czas wcześniej postanowień na nowy rok. Mają one czasem zmienić nasze życie, obrócić je o 180°, czasem lekko tylko podreperować nasze niedoskonałości, a innym razem nic nie chcemy zmieniać, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie ma takiej potrzeby. 

Generalnie u niektórych osób postanowienia z roku na rok są niezmiennie: schudnę, zacznę się lepiej uczyć, znajdę miłość swojego życia, będę bardziej uprzejmy dla pewnych osób, nie będę marnował tyle czasu na "głupoty", stanę się bardziej oszczędny, znajdę lepszą pracę (lub w ogóle ją znajdę) .... itd. Brzmi znajomo? 

Niestety - jak się okazuje po paru tygodniach/miesiącach (szacun dla wytrwałych) nie wszystko jest takie kolorowe i proste jakby się nam to ns początki roku wydawało. Mówiąc wprost - wszystko i tak pójdzie się jeb*ć. Jeśli ktoś czytający ten post trwał wiernie przez cały poprzedni rok w swoim chodź jednym postanowieniu to na prawdę chwała mu za to. Prawdopodobnie zaliczasz się do grona, bo ja wiem może 5-10% całego społeczeństwa żyjącego na ziemi, które podobnie jak Ty dorwało.
Oczywiście moje statystyczne przypuszczenia mogą być mylne. Nie jestem jakimś fanem badań opinii publicznej ale wysiliłem się i znalazłem. 

Otóż według badań przeprowadzonych na początku zeszłego roku przez University of Scranton zaledwie 8% społeczeństwa spełni założenia postawione sobie na początku roku. Śledząc dalsze informacje można wyczytać, że około 25% ankietowanych zrezygnuje już po pierwszym tygodniu, 29% po dwóch, 36% odpuści sobie po trzech tygodniach, a połowa po miesiącu.

Daje to do myślenia. Czy jest sens? Czy warto? Moim zdaniem tak, nawet jeśli się nie uda, to będziemy wiedzieć, że "chociaż spróbowałem". Podobno czasem się niestety ale nie da. Większej głupoty nigdy nie słyszałem! ZAWSZE SIĘ DA, TRZEBA TYLKO  CHCIEĆ. Wiem, że łatwo powiedzieć, trudniej zrobić ale jeśli naprawdę zepniemy dupe i powiemy sobie "dam radę" to już jest połowa sukcesu. 

Co do moich postanowień... ja, tak szczerze, to w tym roku ich nie mam. Wiadomo, gdzieś tam z tyłu głowy jest perspektywa większego przyłożenia się do nauki, a co się z tym wiąże - zlikwidowanie mojego największego uzależnienia czyli telefonu. Przyznaje się bez bicia - tak, telefon jest moim uzależnieniem. Zresztą pewnie prawie każdy posiadacz smartphona ma podobny problem jak ja.
To by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy dzień. Podczas pisania tego posta wpadłem na pomysł aby na zakończenie każdej mojej wypowiedzi wstawiać linka 1-2 piosenki z yt abyście mogli nieco poznać mój gust muzyczny. Dzisiaj zostawiam Was z Eminemem :) 
~Cisek

Ps: jeśli macie jakieś pytania to zamieszczajcie je w komentarzach lub wysyłajcie na e-maila cisekblog@gmail.com.