21 października 2015

Historyjka

Siemanko! Nowy tydzień = nowy post, a przynajmniej takie są plany i jak narazie próbuje się tego trzymać. Czas zweryfikuje wszystko.
Dzisiaj konkretnego tematu właściwie nie ma, a tytuł posta przyjdzie pewnie podczas jego tworzenia. Jest tak, ponieważ chciałbym opisać i ewentualnie ocenić z mojego punktu widzenia sytuację, której odobiście parę dni temu doświadczyłem.
Więc zacznę może od sedna sprawy. Chodzi o moją, jak na razie, teraźniejszą przyjaciółkę, o której nieraz już wspominałem tutaj. To ona namówiła mnie do pisania bloga, może z powodu tego, że nie mogła już wytrzymać moim częstych wywodów myślowych :D
Poznaliśmy się przez internet, na jednym z chatów. Od razu spodobała mi się jej zwyczajność. Nie była kolejną dziewczyną, z którą trzeba się ciągle starać w rozmowie aby w ogóle ją kontynuować. Normalna dziewczyna, z którą po prostu można było najzwyczajniej w świecie pogadać. Co więcej, czasem nawet sama prowadziła rozmowę, a najczęściej należy to do chłopaka.
Nasza znajomości dość szybko się rozwijała, a po 2/3 miesiącach staliśmy się przyjaciółmi, pomimo tego, że nigdy nawet nie spotkaliśmy się poza wirtualną rzeczywiścią. Szczerze, to nie przypominam sobie momentów, w których kłóciliśmy się, rozmawialiśmy dzień w dzień i co najlepsze, tematy do rozmów się nie kończyły.

Po bodajże pół roku, może trochę więcej znalazła sobie chlopaka. Mi to osobiście nie przeszkadzało, jednak on był innego zdania. Był zazdrosny o mnie, uważał, że przyjaźń "na odległość" nie ma prawa bytu. Osobiście trochę mnie to zabolało. Dowiedziałem się o tym wszystkim w najgorszych okolicznościach. Mianowicie po tym, jak przyszła do mnie ostatnia wiadomość od Niej. Powiedziała, że nie wybaczyłaby sobie tego, gdyby to przez znajomość ze mną, straciła najważniejszą osobę w swoich dotychczasowym życiu.
Początkowo nie mogłem się z tym pogodzić, wkurzyłem się mocno na Nią, a najbardziej na jej chłopaka. Nie obyło się bez mocnych słów. Po jakimś czasie jednak dotarło do mnie, że ta decyzja była wyrozumiała. Odpuściłem.

Minęło ponad 6 miesięcy. No i przychodzi dzień, w którym po prostu napisałem do niej na asku, skomentowałem pozytywnie jej zdjęcie ze snapa. To, co później się wydarzyło, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Po krótkiej wymianie zdań ona zaczęła mówić o Nim, że jej nie wierzy, nie ufa. Pomyślałem siebie "czyli nic się nie zmieniło"... i zobaczyłem cień szansy do powrotu dawnych relacji. 
Mówiła, że na następny dzień spotyka się z chłopakiem, na najprawdopodobniej ostatnią rozmowę. To była ta chwila. Wsparłem ją i żegnając się zapytałem czy jest możliwość odbudowania tego, co było kiedyś. Odpowiedź była pozytywna, ta chwila była dla mnie niesamowicie szczęśliwa.
Próbowałem powstrzymać łzy, wmawiając sobie: "jesteś facetem czy babą?!". Po chwili jednak emocje wzięły górę - rozpłakałem się. Ze szczęścia oczywiście!
Te łzy uświadomiły jak ważna była i jest dla mnie Gabi. Myślę, że się nie obrazi o to :). Nikt wcześniej nie znaczył dla mnie tak dużo, jak ona. Następnego dnia opisała mi wszystko i powiedziała, że brakowało jej rozmów ze mną. Kolejna chwila szczęścia!

Na koniec dodam tylko, że jej były już, sam do mnie napisał. Nie wiem do końca jaki był cel ale dalej próbował wmówić mi o niemożliwości przyjaźni na odległość. Ta dość krótka rozmowa dała mi szansę poznać jaki on jest. Jak by tu powiedzieć o nim w jednym określeniu - typowy fejmik. Robił sobie dzień po tym zdjęcia z innymi laskami itp. nie przejmując się tą sytuacją. Szczerze, przypierdoliłbym mu za taki brak szacunku ale takiej okazji pewno nie będzie. Może i dobrze.

Historyjka z mojego życia dobiegła końca! Mam nadzieję, że się spodoba. Zostawcie także swoje opinie pod tym wpisem. Bardzo Was o to proszę! Z góry przepraszam za ilość tekstu ale krócej się nie dało :D

Do następnego razu! ;)
~Cisowsky
PS: Kolejny soundtrack z filmu "Do utraty sił" :)

13 października 2015

Do utraty sił

Siemanko! Poprzednio było trochę o pomaganiu, a dzisiaj z kolei o temacie niejako powiązanym, czyli wychodzeniu z trudnych sytuacji. Tytuł posta jest tutaj nieprzypadkowy, ponieważ żywcem ściągnąłem go z pewnej Hollywoodzkiej produkcji. Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, to bardzo serdecznie zapraszam i jednocześnie gorąco polecam! :) Zwlekałem bardzo długo z obejrzeniem tegoż filmu, a chciałem go ujrzeć już od momentu zapowiedzi kinowych. Z powodu braku czasu zobaczyłem go dopiero parę dni temu i nie żałowałem!

Głównym odtwórcą roli jest Jake Gyllenhaal, który zagrał Billy'ego Hope'a. Przedstawiona historia boksera, który jest na samym szczycie, może niektórych bardzo poruszyć. Jednak wszystko wali się, gdy umiera jego piękna i ukochana żona Maureen Hope (Rachel McAdams), która zostaje przypadkowo postrzelona, przy bójce z jego przyszłym rywalem, przez ochroniarza pięściarza.

Od tego momentu w życiu bohatera wszystko się wali, już nic nie ma dla niego sens bez wybranki serca. Pomimo propozycji nowych walk ze strony jego managera i promotora (Curtis Jackson znany bardziej jako "50 Cent") nie korzysta z propozycji, dochowując tym samym złożonej obietnicy zmarłej żonie, co do przerwy w sporcie.
Niestety brak uczestnictwa na ringu, współgra z brakiem dochodów. Z czasem traci fundusze na życie i luksusowa willa oraz samochody zostają zabrane przez windykatora. Wszyscy znajomi się od niego odwracają.
Niestety, decyzją sądu, nie jest w stanie zapewnić pełnej opieki swojej córce Leili (Oona Laurence) i trafia ona do domu dziecka. W dodatku odwraca się od niego i nie chce się z nim widywać. Po raz pierwszy od dawna musi zacząć zarabiać w inny sposób niż boks. Trafia do siłowni Ticka Willisa (Forester Whitaker), byłego boksera, którego kariera została zaprzepaszczona przez niby niegroźny cios podczas, jak się później okazuje, ostatniej walki zawodowej.

Znajduje tam pracę prze sprzątaniu siłowni po treningach, zyskując tym samym możliwość treningu. Po pewnym czasie Billy prosi o pomoc w powrocie do formy Ticka, który początkowo opierając się, zaczyna przemianę dawnego mistrza. Staje się on nowym człowiekiem, nie tak nerwowym i gwałtownym lecz stonowanym i panującym nad emocjami, zarówno w ringu jak i w codziennym życiu.
W końcowym efekcie, dochodzi do walki między w/w rywalem, przez którego zginęła jego żona. Tickowi udaje się powstrzymać go przed wolą zemsty i nakazuje cierpliwie zbierać punkty. Ostatecznie wygrywa nie tylko pas mistrzowski ale może także powiedzieć, że życie - odzyskuje przecież córkę.

Film, pod względem scenerii, jest bardzo dynamiczny i "idzie" za akcją, szczególnie podczas scen prosto z ringu. Jest pełen zwrotów akcji i naprawdę może się podobać, nawet najbardziej wybrednej części publiczności.
Pokazuje on, że nie ma sytuacji bez wyjścia, każdy problem można rozwiązać. Niekiedy droga jest bardzo kreta i wyboista lecz efekt końcowy wynagradza wszystko - w tym przypadku odzyskanie zaufania własnej córki. Po prostu nie należy podejmować pochopnie decyzji oraz pod wpływem emocji. Poza tym nazwisko bohatera nie jest przypadkowe, Hope z angielskiego oznacza nadzieję, nadzieję na wygranie walki.

Co prawda post przerodził się w recenzję filmową ale to nic. Przynajmniej pokazałem, że nie zawsze wstęp jest ściśle związany z efektem końcowym! :) Z góry jeszcze przepraszam za kolejną, dłuższą nieobecność lecz rok szkolny pełną parą, a pracy jest jeszcze więcej niż poprzednio.. postaram się dotrzymać obietnicy złożonej po powrocie.

Do następnego razu!
~Cisek

Ps: Mój ulubiony soundtrack z filmu wykonany przez ulubionego rapera :) Tytuł może posłużyć jako dobre motto życiowe.